sobota, 13 kwietnia 2013

ADHD

Czy moja rodzina musi mieć ADHD? Wojtek ma ADHD, Nina też, a jak są razem, to mają hiperaktywne ADHD. Świnka morska też ma, tylko kot ma to gdzieś i dalej śpi całymi dniami, ale jego akurat tłumaczy to, że jest nowy w rodzinie. No i co najgorsze - Martyna też ma i wychodzi na to, że ja też.

To miał być spokojny weekend. Taki żeby się wreszcie wyspać. Zacząłem go całkiem miło, bo już w piątek po pracy miałem okazję wykazać się jako biały murzyn i wnieść elementy nowego regału na TV na 4 piętro. Zmieściłem się w 6 kursach, także całkiem spoko. Stwierdziłem, że poskładam go jutro rano, bo na dziś wypoczywania mi już wystarczy.

Dziś rano, czyli w sobotę zaskoczyłem samego siebie, bo wstałem z własnej woli o 9. To było prawie tak samo zaskakujące jak moje wstanie dzień wcześniej z własnej woli o 5, choć mogłem o 6.30. Nie przestaję się zadziwiać, ale mniejsza o to. Stwierdziłem, że zanim zanim dzieci na dobre się rozpędziły, to poskładam wspomniany regał. ot, poskładam, wysunę komodę, bo ma iść na jej miejsce, ustawię, a co z komodą, to już niech Martyna sobie myśli, bo co ja bym nie wymyślił i tak będzie źle. Z tą optymistyczną myślą zabrałem się za składanie. Mniej więcej w 1/3 zrozumiałem sens wczorajszego zdania wypowiedzianego przez Martynę "ot tak sobie" - trzeba przesunąć akwarium. Regał się nie mieścił na wymarzonym miejscu. No trudno, złożę i będę się martwił. Zanim złożyłem Martyna zdążyła wstać, skończyłem składanie, przesunąłem szafkę z akwarium "jakimś cudem", bo szafka + akwarium + zawartość akwarium + woda, to jakieś 120 kg. i zaprezentowałem koncepcję "na szybko", czyli - od ściany do okna patrząc - półka - akwarium - regał z tv - gablota. Niestety koncepcja się nie sprawdziła, ponieważ Martyna stwierdziła, że jest "jak w tramwaju". Nie bardzo właściwie wiem co to znaczy i co ma wspólnego z tramwajami, ale takie zdefiniowanie tematu wydaje mi się słuszne i pasujące do zaistniałej sytuacji. Czemu pasujące? Nie wiem, ale niewiadoma mi podobizna do tramwaju pasowała idealnie. Generalnie jednak cała ściana była zastawiona, a każdy mebel był z innej parafii. Czyli koncepcja na szybko odpadła, nawet wg. mojego niezbyt wyrafinowanego gustu.

No i się zaczęło: gablota na drugą ścianę, gdzie stoi półka, półka do pokoju dzieci, komoda też, szafka z przedpokoju won na hasiok, na miejsce szafki mała szafka, która przyszła wraz z regałem na tv. A skoro wyrzucamy szafkę, to można najpierw zrobić z niej kilka półek do szafy. No więc Martyna zaczęła przesuwać meble tu i tam (kocham ją m.in. za to, że jak jakiegoś mebla nie trzeba nosić, a można przesuwać, to sama to robi i nie tłumaczy się, że jest kobietą ;p), a ja zacząłem ciąć szafkę na elementy, tak żeby zaczęła przypominać półki. Wypicie przed tą operacją dwóch kaw i jednego piwa zrobiło swoje, bo udało mi się dopasować co do milimetra bez poprawek.

Oprócz tego stwierdziliśmy, że router i modem przestaną być najbardziej reprezentatywną częścią przedpokoju i wypadałoby je gdzieś schować. Padło na szafę, tylko to się wiązało z puszczeniem kabli przez ścianę. No ale mam wiertarkę SDS! Pestka. No właśnie nie, bo tu nie poszło tak dobrze jak z półkami i zamiast jednej dziury mamy trzy. Przyczyny tego są skomplikowane. Począwszy od zbyt szerokiej końcówki kabla, której z tegoż kabla nie da się zdemontować, tak by jej nie zniszczyć, co w końcu okazało się nieprawdą, bo w akcie desperacji mi się to udało (prowizorka trzyma najdłużej i będzie działać jeszcze 20 lat), idąc przez długie, ale za małe wiertła, lub duże, ale za krótkie, kończąc na jakiejś złośliwej konstrukcji ściano-sufitu, który jest raz grubszy, raz chudszy, raz ma wnęki a raz nie. Generalnie dziury są trzy, największa zmieściła kabel. to moja porażka konstrukcyjno-montażowa, ale jakby co, to te dwie dodatkowe to otwory wentylacyjne, żeby się grzyb na suficie nie robił.

Zatem dziś przerobiłem składanie regału, przemeblowanie mieszkania, robienie półek + wiercenie dziur w ścianach. Czyli standardowa, leniwa sobota. A z okazji niedzieli wypadałoby dokończyć przemeblowanio-odgruzowanie pokoju dzieci, a ja postanowiłem dodatkowo odgruzować balkon z okazji wiosny, czyli wynieść sanki do piwnicy, która od 5 wnoszeń do niej czegokolwiek już niczego więcej nie powinna zmieścić, a mimo to jej pojemność wciąż mnie zaskakuje, wywalić z balkonu kwiatki, które nie przeżyły zimy (czyli wszystkie), umyć i takie tam. Spokojny weekend jak cholera. Ale przynajmniej teraz mogę sobie zrobić drinka, zapalić papierosa i usiąść spokojnie przed tv, który stoi se na takim o regale jak na zdjęciu poniżej.




Regał fajny, tylko na złożeniu go miało się skończyć. Niestety, nasze rodzinne ADHD nie pozwoliło jak zwykle, by życie było takie proste.

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Kota mam!

Jak w tytule. Dobry kot, dobry rocznik, niski przebieg, tylko 3 razy bity był (dachował z trzeciego piętra), to w gratisie dostałem. Na początku myślałem, że jakiś felerny, bo nie jadł, nie pił, nie sikał i tak dalej cały dzień, więc myślałem, że może jakiś nakręcany i jak się sprężyna rozkręci, to pójdzie do kosza. No ale nauczony wychowaniem dwójki dzieci przekupiłem go mlekiem i kocimi chrupkami i teraz gra i buczy.

A Martyna zdurniała na starość i kupiła mu (a w sumie jej) jakąś durną obrożę z dzwoneczkiem. Wątroba mi na tę wieść zaczęła gorzej pracować, to wypiłem profilaktycznie setkę, powiedziałem, że koty nie lubią dzwonków, a poza tym kot to nie choinka i basta! Obroży nie ma i nie będzie, chyba, że kot uzna, że chciałby ją zeżreć ;p.

A Sasza śmiga po chałupie i marzenie spełnione, zawsze mówiłem, że koty są lepsze od psów. Pies niszczy mieszkanie, trzeba go szkolić, spacerować i ogółem sporo z nim zachodu. Wszystko dobrze, jeśli mamy na to czas. A kot to czyste plug'n'play, jeszcze jak jest dobrze skalibrowany, to już w ogóle bajka. A jest, tak przynajmniej mi się wydaje, bo trochę go już znam, niejedną flaszkę w końcu obaliliśmy. Póki co robi test drive mieszkania i nic jeszcze nie rozwaliła, także jest lepiej niż gorzej.

Swoją drogą kupowałem już w zoologicznym rybki i akcesoria do akwarium, świnkę morską, rzeczy dla psa, teraz dla kota, rozglądałem się za papugą. Teraz pewnie czekają aż przyjdę i zapytam czy mają coś dla nietoperza.

wtorek, 2 kwietnia 2013

Czy jest tu ktoś normalny?

Dzisiaj usiłowałem zrobić Ninie coś do jedzenia. Nina jak to Nina - kiedy widzi, że jedzenie się robi, ale jeszcze go nie ma - wyje.

(Ł)ukasz: Nina bądź cicho. Czym dłużej wyjesz, tym dłużej ja muszę cię uspokajać. Czym dłużej muszę cię uspokajać, tym dłużej będę robił jedzenie. Czym dłużej będę robił jedzenie, tym dłużej będziesz wyć. Kółko się zamyka, umrzesz z głodu. Więc wyjdź z kuchni.
(N)ina: E? [uśmiechnęła się i usiadła]
Ł: Nie, to nie jest konstruktywna współpraca, konstruktywna współpraca polega na tym, że ja jestem tu, a ty jesteś nieważne gdzie, ale nie tu.
N: Ke?! [obróciła się o 90 stopni i oparła o zmywarkę]
Ł: Idź stąd...
N: Adaaaaaaa! [położyła się na podłodze]
Ł: Po prostu milcz...
N: Aja!

[po zrobieniu obiadu, zjedzeniu go i poczęstowaniu podłogi]

(M)artyna: Nina, nie ściągaj skarpetek! Gdzie masz trzecią skarpetkę?
Ł: Trzecią?
M: Jak ma trzecią, to nie ściąga tych dwóch co ma na nogach.
Ł: ...


Ponadto musicie wiedzieć, że Martyna jest tą, która wszystko organizuje, wszystko robi, wszystkim się zajmuje i o wszystkim pamięta. Nad takimi drobiazgami jak na przykład papier toaletowy, naczynia, ilość chleba czuwa bliżej nieokreślona Siła Wyższa vel Moc Boska i Nadboska (w skrócie SWvMBiN), która za pomocą systemu skomplikowanych czujników, termowizjerów, wag i fotokomórek dba o to, by podstawowe pierwiastki niezbędne do normalnego życia zawsze były zapewnione przynajmniej w minimalnych ilościach i by nigdy ich nie zabrakło. Czasami tylko zawodzi, jak np. wczoraj, gdy bolała mnie głowa i znalazłem w apteczce pudełko z Apapu. Szkoda, że tylko pudełko. Kolejna sytuacja z dzisiaj:

Ł: Kochanie, wiedziałaś, że została ostatnia rolka papieru toaletowego, więc założyłaś ją i już kupiłaś kolejne opakowanie, czy zrobiłaś to co zwykle, czyli wyjęłaś ją i wsadziłaś pusty worek z powrotem do szafki?
M: Wsadziłam pusty worek z powrotem.
Ł: Ok.

Wszystko samo za mnie, się robi, wszystko samo za mnie, się dzieje...


I tylko Wojtek jakoś ratuje tu sytuację, zachowuje zdrowy rozsądek i generalnie ma to wszystko w...

Ł: Co to za czołgi po ekranie mu jeżdżą? [pokazując na Wojtka przy laptopie]
M: Nie wiem, sam sobie włączył, sam sobie ogląda.

 Czy wspomniałem, że Nina nadal wyje? O, właśnie zaczęła tłuc w kabinę prysznicową w której się kąpie i zaczęła z niej wyłazić. O, Martyna do niej poszła.

M: Nina, czemu masz trzy ręce?

??!!
Nie wnikam, nie wnikam, nie wnikam...


Zasada nr 1

Zasada nr 1 przy Ninie brzmi: klocki są zawsze pod materacem, a pilot zawsze pod łóżkiem.
Niby proste, ale dzisiaj udało jej się tak schować pilota, że cały dzień zajęło znalezienie go, oczywiście pod łóżkiem.

Miałem też plan zrobić jej jakiejś fajne zdjęcie i okazało się, że strzelanie min i przybieranie poz ma już opanowane niczym w Top Model, niestety nie wie jeszcze, że wypadałoby nie ruszać się dłużej niż przez pół sekundy. No cóż, może kiedyś.

A moja żona okazała się terrorystką: "załóż sobie Fan Page. Wejdź na Allegro. Zobacz tego bloga. Zobacz to, zobacz tamto, blablablabla".

Przecież to terroryzm jawny, zmuszanie do używania Internetu w określony sposób jest bezpośrednim atakiem na wolność wyboru, jest atakiem na niezbywalne prawo do poruszania się po nim w dowolny sposób kiedy i gdzie tylko chcemy, jest atakiem na swobody obywatelskie i pewnie na coś tam jeszcze. A ksiądz przy ołtarzu ostrzegał, że mnie nie opuści aż do śmierci.

Łóżko

Nasze dzieci w ogóle nie rozumieją jak wspaniałomyślnych mają rodziców. Kupiliśmy im łóżko piętrowe, no bo same są tego plusy: oszczędność miejsca, fajnie wygląda no i przede wszystkim - każdy jako dziecko chciał spać na piętrowym łózku! Oczywiście na górze, bo na dole to żadna frajda.

Na początku była ekscytacja - Wojtek (4 lata) był zachwycony nowym łóżkiem i był ciężko obrażony, że nie złożyłem go tego samego dnia, co było kupione i dopiero następnego mógł na nim spać.

Kiedy złożyłem łóżko, to byłem zadowolony, a jak Martyna przemeblowała pokój i usunęła łóżko Niny (półtora roku), to już było w ogóle super, bo miejsca było sporo więcej.

Ale rzeczywistość zweryfikowała moją przedwczesną radość - okazało się, że Wojtek nie potrafi na górę wejść, a przede wszystkim - zejść, bo tego pierwszego już się nauczył. W efekcie jak w nocy chce np. siku, to ktoś musi go zdezinstalować z góry. Ale nie to jest najgorsze - Nina z tego łóżka może samodzielnie się wydostać - w starym łóżku, z którego nie mogła wyjść, wstawała rano, sięgała sobie po zabawki z półki obok i bawiła się tak przed 2, 3 godziny, w efekcie wstawała jakoś między 5 a 7, a dopiero koło 8-9 domagała się puszczenia jej w obieg. Teraz wstaje o 5, wyłazi z łóżka i łazi po domu, budząc Wojtka, który wstaje, zaczyna razem z nią łazić no i tak się wzajemnie napędzają - takie perpetuum mobile. Wczoraj jak już pisałem wstała o 2.50 i też zaczęła łazić.

I tak od kilku dni. Normalnie wstając rano do pracy - jakoś między 5.40 a 6.30 - musiałem tylko ewentualnie dać Ninie mleko, żeby ją uciszyć do momentu mojego wyjścia z domu (później to już nie mój problem, hłehłe), a Wojtek i tak spał. Teraz od 5 mam regularne dwuosobowe przedszkole, które skutecznie uniemożliwia spokojne odkładania momentu wstania z łóżka o "jeszcze tylko 5 minut".

I to ma być wdzięczność?! Kupiliśmy im piętrowe łóżko, żeby byli fajni, a te małe dranie niszczą nam życie, a przede wszystkim poranki. Każdy kurde chciał spać na piętrowym łóżku. Ja też chciałem, a nigdy nie miałem. Nawet kiedyś na wycieczce szkolnej, jak było w pokoju jedno piętrowe łóżko, to spałem na dole. A oni ot tak, bez niczego, od ręki, wznoszą się na szczyty fajności wśród dzieci i w ogóle nie potrafią tego docenić.

Jaki jest efekt końcowy? Dzisiaj, żeby mieć święty spokój rano, położyłem Ninę w jej starym łóżku, a Wojtek śpi na dole, co bardzo go ucieszyło, bo będzie mógł sam z niego wyjść. W efekcie wszystko zostało po staremu, miejsca jest teraz jeszcze mniej, a portfel stał się lżejszy o kilka stówek. Tylko ja, jak nikt nie patrzył, wszedłem na piętro łóżka, rozejrzałem się dookoła, powiedziałem do siebie "niewdzięcznicy, nie wiecie co tracicie" no i zszedłem.

Zatem łóżko piętrowe - przynajmniej na razie - uważam za inwestycję nieudaną. No ale co zrobimy z tym łóżkiem? Daję dzieciom miesiąc na przyzwyczajenie się do niego. Jeśli nie, to niech się wreszcie jakiejś uczciwej roboty chwycą i przynajmniej koszt inwestycji odpracują. Tako rzekłem ja!